

|
|
"VI Skutermania Ogólnopolski Zlot Skuterów Zabytkowych i Klasycznych". W dniach 1-3 lipca w Piasecznie pod Warszawą odbyła się VI edycja ogólnopolskiego zlotu starych i klasycznych skuterów "SKUTERMANIA 2005". Był to mój pierwszy zlot, w jakim uczestniczyłem w tym roku.
Rozpoczęcie i I dzień zlotu Ośrodek wypoczynkowy, na którym odbywał się zlot znajdował się nad sztucznym jeziorem w Zalesiu Górnym. Tak, więc piękno klasycznych skuterów przeplatało się z pięknem naturalnej przyrody. Na pewno nie był to zlot obliczany na ilość biorących w nim udział maszyn, która i tak nie była wcale mała, bo do Piaseczna zjechała grupa około 40 skuterów, z czego znakomita większości to pojazdy zabytkowe. Główni bohaterowie tego zlotu to oczywiście Vespy i Lambretty, ale były też 2 Peugeoty S157, 1 WFM Osa oraz Piaggio Ciao. Część z nich przyjechała na kołach, część, z powodu zbyt dużych odległości, a także w trosce o stan pieczołowicie odrestaurowanych skuterów, na lawetach. Przyjazdy oraz "meldowanie się" rozpoczęło się od godzin rannych, ale leniwie przeciągnęło się do późnych godzin wieczornych. Vespy i Lambretty, z wesołym warkotem, ale nie spiesząc się meldowały się u głównodowodzącego i organizatora zlotu w jednej osobie. Ten z kolei wręczał każdemu nowo zameldowanemu kolejny numer startowy oraz siatkę z gadżetami zlotowymi. Zakwaterowanie, z małymi tylko wyjątkami odbywało się w domkach kempingowych; stan oraz wystrój wspomnianych domków też był niczym z muzeum, z tzw. muzeum komunistycznej zgrzebności; "papierowe" ściany, meble niczym z demobilu oraz łazienki w stylu "dla odważnych" (np. z pozamienianymi kurkami ciepłej i zimnej wody - gdyby nie nasza polska przekora, to na ciepłą wodę można by czekać w nieskończoność). Ale to wszystko nie zrażało uczestników zlotu i nie psuło im dobrej zabawy, co więcej idealnie wręcz komponowało się z wiekiem większości zlotowych maszyn, bo przecież w takich właśnie warunkach żyliśmy i wypoczywaliśmy w latach ich powstawania, czyli 50-tych, 60-tych i 70-tych. A więc wybrany na miejsce zlotu ośrodek okazał się strzałem w dziesiątkę pod względem klimatu i tzw. ducha czasu. Ktoś, kto tam pojawił się przez przypadek na chwilę musiał pewnie sobie pomyśleć, że oto zapewne przeniósł się w czasie do przeszłości. Ale przez te trzy dni zlotu tak właśnie było; czas biegł innym torem, wszyscy wyszliśmy na moment poza nawias rzeczywistości by swoimi opowieściami, myślami i marzeniami przenieść się zupełnie inne czasy. Oczywiście największą, bezsprzeczną atrakcją zlotu były same skutery, to one królowały, brylowały i warczały swoim przyjaznym warkotem dwusuwu. Wielkie wrażenie robiły Lambretty, głównie pod postacią nieśmiertelnego modelu LD. Wszystkie bez wyjątku były świetnie odrestaurowane i utrzymane, a jedna z nich zwyciężyła nawet tegoroczną EuroLambrettę w konkursie na najwierniej odrestaurowany model tego skutera (gratulacje dla Grzegorza Sojki - dumnego jej właściciela!!!)! Ale spośród wszystkich zgromadzonych na zlocie Lambrett, jedna wybijała się ponad wszystkie i zasługiwała na szczególną uwagę; była to Lambretta model z 1953 roku z silnikiem o pojemności 125cm, napędzana wałkiem kardana (!). Skuter ten prezentował się w stanie dosłownie fabrycznym! To prawdziwy rarytas zlotu, ale także prawdziwa rzadkość i gratka na skalę krajową, a i za granicą trudno o taki egzemplarz w podobnym stanie. Jak to możliwe? O to musielibyście zapytać jej właściciela, Pana Jarosława Iwaszkiewicza, ile starań, wysiłku, włożonej pracy i pieniędzy kosztowało go doprowadzenie tego modelu do aktualnego stanu. Takich modeli nie ma już za wiele, a tym bardziej w Polsce, gdzie nie trafiał praktycznie do sprzedaży. W Polsce Lambretta jako taka ma raczej charakter konserwatywny, tzn. jej właściciele zachowują je w stanie najbardziej zbliżonym do oryginału i nie poddają swoich skuterów zabiegom tuningu. Ona jest u nas traktowana z wielką nabożnością, jak coś prawie świętego; tutaj nie ma mowy o cięciu karoserii, modyfikowaniu silników, dodawaniu gadżetów nieprzewidzianych przez producenta. To jak dbanie o to, aby marzenia nie zmieniły swojego kształtu mimo upływu wielu lat. Zgoła inaczej rzecz ma się u vespiarzy; tutaj nie ma ograniczeń, a wyobraźnia i polot w modyfikowaniu własnych maszyn nie zna granic; wodze puszczone są lekko i ze swobodą, a efekt finalny tych działań... No cóż - o gustach się nie dyskutuje, a każdy kanon tuningu ma swoich zażartych zwolenników jak i przeciwników. Skrajnym przykładem takiego stylu może być zaprezentowana na zlocie przez samego Piotra Kuleszę własna wizja Vespy na bazie modelu PX, która posiadała min. światła stroboskopowe, system audio, syrenę alarmową zamiast standardowego sygnału dźwiękowego, masę przełączników oraz wskaźników nieprzewidzianych przez producenta, ostrą stylizację i kontrastową, czarno czerwona kolorystykę. Ciekawie, ale o wiele bardziej klasycznie pod względem przeprowadzonych zmian, prezentowała się Vespa Marka Witona - Cipióra; jest to piękna piękna GS-ka w stylizacji MOD-s, co przekłada się na sporą ilość chromu, dużo dodatkowych świateł i lusterek. Na swojej Vespie GS wraz ze wszystkimi świetlnymi i chromowanymi bajerami, Marek pokonał w czerwcu br. roku, na kołach, bezawaryjnie, dystans z Warszawy do Klagenfurtu (Austria) i z powrotem (w sumie ok. 3 tys km), aby wziąć udział i wspólnie z kolegami godnie reprezentować nasz kraj na tegorocznej edycji EuroVespy!!! Ale tuning Vespy to nie tylko to, co widać na zewnątrz; to także, a może i nawet przede wszystkim, szeroko pojęta modyfikacja silnika oraz napędu; i tak na palcach jednej ręki na zlocie można by policzyć egzemplarze nietknięte od wewnątrz, a przekonać się o tym mogli ci, którzy mieli okazję dosiąść zakazanych owoców, czyli tzw. `dobrze złożonych pięćdziesiątek, które wymiatają ponad przeciętną, okraszając to zjawisko bardzo mile dla ucha (ale na pewno nie dla uszu lubiących spokój sąsiadów) brzmiącymi efektami akustycznymi. Często taka zupełnie niepozorna vespinka z serii 50cm mogłaby przyprawić o palpitacje serca nieprzygotowanego na takie wrażenia pasażera. W takich egzemplarzach wskazówka prędkościomierza zaczyna wskazywać zakres 80 kmh o wiele szybciej, niż by się ktoś mógł spodziewać... Tak, więc pierwszy dzień zlotu upłynął na rozmowach do późnych godzin wieczornych oraz na testowaniu maszyn na terenie ośrodka; sporo przy tym zabawy było, a także dymu oraz zapachu spalin wydobywających się z tłumików dwusuwów. Nasłuchałem się przy tym wiele pasjonujących historii o tym np. jak ten czy ów miesiącami poszukiwał brakującej części czy też elementu do swojego skutera, by oto w cudowny sposób taką znaleźć w szopie sąsiada, czy też na jakimś bazarze staroci... Była to też także doskonała okazja dla tych, którzy są właśnie w potrzebie, tzn. poszukują jakiegoś elementu, bądź całego starego skutera (na części bądź do remontu), bo wymiana informacji między uczestnikami następuje natychmiastowo i jeśli nawet kolega nie dysponuje tym co akurat potrzebujemy, to często okazuje się, ze taką oto rzecz widziano u XXX w garażu, albo zapytam, on powinien coś takiego mieć u siebie, itp, itd.... Wieczór został zarezerwowany na pokazy zdjęć oraz filmów z tegorocznej edycji EuroVespy, a było naprawdę, na co popatrzeć; ponad 3.5 tys. skuterów zgromadzonych w jednym miejscu (w tym roku zlot odbywał się w Austrii w miejscowości Klagenfurt) z czego większość to klasyki. Ech, pozostaje tylko pomarzyć, kiedy u nas będą się odbywały takie zloty? II dzień - Punktem centralnym drugiego dnia zlotu miał być przejazd kolumny skuterów poprzez okoliczne wsie z metą na rynku w Piasecznie, gdzie swoją wizytę zapowiedziała ekipa telewizyjnej Panoramy (emisja nakręconego przy tej okazji reportażu została nadana w tym samym dniu, w jej wydaniu o godz. 18.30). Już na samym wstępie parady skuterów miało miejsce dosyć zabawne zdarzenie, bowiem jeden z jej uczestników po porostu się zgubił. W zasadzie można się zapytać jak to jest możliwe, skoro wszyscy startują wspólnie, w tym samym miejscu i czasie, a prędkości przelotowe nie należą do wysokich (średnio ok. 50 km/h - w sam raz do paradowania!). Widać jest to możliwe, tym bardziej, że czasem zabytkowe sprzęty sprawiają swoim właścicielom psikusy i zdarza się, że bez ostrzeżenia zatrzymują się wśród szczerych pól zostawiając swojego właściciela w potrzasku. Wtedy faktycznie w kolumnie pojazdów trudno jest zauważyć, że któryś z uczestników został w tyle. Podobno ten jegomość, niezaopatrzony w odpowiednią mapę przejazdu, kluczył dość długo zanim dogonił peleton, przy okazji nadrabiając kilometry i wykręcając w tym samym czasie podwójną ich ilość w porównaniu do uczestników jadących wyznaczoną, standardową trasą. Ciekawym elementem trasy przejazdu okazała się miejscowość o wdzięcznie brzmiącej nazwie ŁOŚ w niej, bowiem ludzie są obdarzeni szczególnym rodzajem patriotyzmu lokalnego; nazywają Łosia księstwem, a nad bramą każdego domostwa zawieszony jest jego herb, czyli łoś, po prostu łoś. Tak, więc nikogo nie zdziwił fakt, ze postój w tej miejscowości odbył się na terenie zajazdu o wszystko mówiącej nazwie... "Pod Łosiem". Tam każdy mógł się posilić i zebrać siły do dalszej podróży w kierunku Piaseczna. Na degustację mięsa z łosia (potrawa ta ujęta jest w menu restauracji) jednak jakoś nikt się nie odważył. Nieco wcześniej, kawalkadę zabytkowych skuterów mogła podziwiać geesowska pompa, czy stacja benzynowa na starej bazie transportowej - również i tam czas jakby stanął w miejscu, ale zupełnie nie przeszkadzało to uczestnikom, a co najważniejsze taka geesowska waha nie zaszkodziła maszynom. Kto wie ile tam wcześniej wuesek i os tankowało w latach ich świetności? Piaseczno to była tzw. parada gwiazd; z jednej strony piękne skutery, z drugiej telewizja i uczestnicy udzielający wywiadów. Była wśród nich jedna uczestniczka, jedyna, która powożąc własnym skuterem Vespa model PX w biało - pomarańczowo - zielonych barwach, samodzielnie dotarła na kołach na zlot. Po udzieleniu wywiadów oraz rozdaniu autografów (hehe) Telewizja zwinęła swój sprzęt, a uczestnicy udali się w kierunku bazy, na obiad, a podczas drogi powrotnej jeszcze przez jakiś czas odjechany telewizyjny kamerzysta kręcił "z ręki" kawalkadę skuterów jadąc na miejscu pasażera na Burgmanie 650. Miłym akcentem było dołączenie do grupy Skutermanii na czas parady, Tytusa Wojnowicza (słynny wirtuoz oboju) we własnej osobie, na pięknie odrestaurowanym AWO 250 oraz lokalnego rastafariana - modsa z dredami na Jawie Mustang, który z dumą prezentował swój pojazd, wprawiając niejednego skuteromaniaka w podziw i zdumienie opisując działanie tłumika szmerów ssania swojej jawki, posiadającej również dodatkowy zestaw lusterek na kierownicy i sygnał dźwiękowy w postaci gumowej trąbki. Wyjawił on również tajemnicę, iż na niektóre zloty przywozi w zawieszonej na kierownicy tekstylnej siatce z lat 70-tych gumową kurę... Niestety na VI Skutermanię do Piaseczna kura nie przyjechała. Podobno źle się coś poczuła i wolała zostać w domu...Przy okazji parady należy również wspomnieć o doskonałej organizacji - kawalkada skuterów była, bowiem eskortowana przez patrol policyjny, dzięki czemu na drodze nie dochodziło do niebezpiecznych sytuacji ze strony innych uczestników ruchu, a dodatkowo do pomocy w panowaniu na sytuacją, w ramach pomocy pomiędzy klubami skuterowymi włączyła się ekipa Burgmanii, która zabezpieczała tyły i przody na skrzyżowaniach, eskortowała grupę i wstrzymywała ruch na drodze, jeśli było to konieczne. Jednakże tego dnia program był napięty i nie pozwolił uczestnikom zlotu na zbyt długą przerwę w Piasecznie, czy tez paradowanie po okolicy. Trzeba było wracać, żeby móc wziąć udział w konkurencjach zlotowych. Wybór drużyn nie był wcale trudny; z jednej strony vespiarze, z drugiej lambretciści. - A, co to, skutery stoją samotnie, opuszczone nad brzegiem jeziora? - Tak, właśnie w tej edycji Skutermanii, organizatorzy świadomie zrezygnowali z konkursów na skuterach; z jednej strony część uczestników obawiała się nieco o swoje sprzęty (w poprzednich edycjach zdarzały się upadki i dochodziło przy tym niechcący do uszkodzenia pojazdów), a z drugiej strony nie wszyscy, którzy uczestniczyli w zlocie mogli przywieźć ze sobą swoje skutery, (bo np. są jeszcze w renowacji), więc byliby niejako stratni nie mogąc z tego tytułu wziąć udziału w zmaganiach zlotowych. Naturalnym kompromisem okazały się zawody na wodzie (jak wspomniałem ośrodek, na którym odbywał się zlot znajduje się nad dużym zbiornikiem wodnym) w klasie rowerów wodnych oraz kajaków. Tak, więc dumne skutery stały nad brzegiem i wpatrywały się w zmagania na wodzie swoich dzielnych właścicieli. I tak w duchu rywalizacji sportowej, a także ideologicznej między klubami Lambretty i Vespy upłynęło zlotowiczom to miłe popołudnie. Nie ważne jest, kto zwyciężył, mimo iż odpowiednie nagrody w każdej z dyscyplin zostały przyznane, bo jak zawsze liczyło się uczestnictwo, dobra zabawa i fair play. A na koniec jeszcze tylko ognisko, rozdanie zlotowych nagród, rozmowy aż po blady świt (z zapartym tchem wsłuchiwałem się sie w opowieści jednego z uczestników, który pracował niegdyś jako inżynier w Świdniku, w WSK), wspomnienia oraz plany na przyszłość. Już dość głośno mówiono o przyszłorocznej edycji Skutermanii, być może nawet w wydaniu międzynarodowym, (chociaż i ta, mimo, że w niewielkim tylko stopniu, ale taką właśnie była, bowiem jeden z uczestników na stałe mieszka i pracuje w Niemczech i jego Vespa 50 Special dumnie nosiła... niemieckie blachy, a dodatkowo, na przednim zawiechu, jako pasażer został przytwierdzony wesoły robak - glista - vespomaniak)... Na następny dzień, od rana rozpoczęły się wyjazdy uczestników. Trochę żal było mi opuszczać ta enklawę starych skuterów, ale w momencie wyjazdu wiedziałem, że wrócę tam ponownie za rok, więc dzięki temu było mi trochę lżej na sercu. Stare skutery dają się lubić. Podczas zlotu, na trasie przejazdu kawalkady oraz na terenie samego obozowiska można było spotkać wiele osób zaciekawionych nagłym pojawieniem się niecodziennych gości. Wśród nich było także wielu zagorzałych motocyklistów i motocyklistek. Zwłaszcza te ostatnie były szczególnie podatne na urok zabytkowych skuterów; cóż, kawalkada wprost oszałamiała serią barw i dźwięków, a gracji, wdzięku i lekkości, z jaką poruszały się (niczym od niechcenia, z dozą nonszalancji) po drogach uczestniczące w zlocie Lambretty, Vespy i Peugeoty, inne motocykle mogły im tylko pozazdrościć. Skutermania to na pewno zlot ludzi i maszyn nietuzinkowych. Takich skuterów ja te nie spotkacie zbyt często na ulicy, część z nich jest, bowiem odpalana od święta (takiego, jakim jest właśnie Skutermania), lub prawie wcale nieużywana stoi w garażach swoich właścicieli, którzy pilnie strzegą ich tajemnic. Ale warto na pewno na takim zlocie być, i poznać ludzi, którzy nieraz w pocie czoła, poświęcając dosłownie wszystko, czasem własnoręcznie, czasem z pomocą specjalistów odbudowują od zera swoje ukochane maszyny. Są to ludzie w różnym wieku, zarówno ci, którzy dopiero wchodzę w dorosłe życie, jak i ci, którzy za swoimi plecami zostawili ślad wielu lat i teraz mogą się pochwalić niezłym dorobkiem (jak np. pan Henryk Świeży z Katowic, który w swoim garażu trzyma bagatela, około 30 zabytkowych skuterów!). Nie sądźcie jednak, ze stare skutery to droga zabawka dla bogaczy; droga, owszem, ale np. brak środków finansowych można nadrobić własną pracą w pocie czoła. Natomiast uporu w dochodzeniu do wyznaczonego celu oraz pasji nie da się kupić za żadne pieniądze. Obaleniem kolejnego mitu, że Skutermania to zlot zamknięty na posiadaczy plastików okazał się mój skromny udział na Hexagonie 250, czyli na całkiem współczesnym skuterze, w dodatku z czterosuwowym silnikiem. Z klasykami łączyła mnie marka posiadanego skutera - Piaggio, oraz konstrukcja przedniego zawieszenia Hexagona oparta, tak jak w Vespach na wahaczu wleczonym, a przede wszystkim moja pasja i zamiłowanie do starych skuterów. Co prawda jeszcze takiego nie mam, ale po udziale w tegorocznej Skutermanii, sprawa w niedalekiej przyszłości może ulec diametralnej zmianie. Na zlot, na zasadzie obserwatorów zawitało także sporo innych pojazdów nierzadko zabytkowych, takich min. jak przedwojenny model motocykla BMW R4 z 1936 roku, WFM-ka, wspomniany wcześniej AWO 250 Tytusa Wojnowicza, VW Carman Ghia 1600, Fiat 128 (1100cm) Sport Coupe`, VW "Ogór" Vestfalia, a jeden z uczestników zlotu, jako, ze nie otrzymał urlopu na dni zlotu, przyjechał tylko przywitać się z pozostałymi na... ścigu - Kawie Ninja (oprócz niej ma w swojej kolekcji oczywiście również Vespę. Podobno oba pojazdy stojąc obok siebie w garażu wcale się nie gryzą!). To pokazuje, jak bardzo wątpliwe jest budowanie wszelakiego rodzaju mitów i barier, a także przeprowadzanie sztucznych podziałów w świecie motoryzacji. To, co ludzi łączy i jednoczy to pasja, cała reszta jest tylko dodatkiem, pewnego rodzaju jej dopełnieniem. To, że Skutermania wprowadziła obostrzenia w przyjmowaniu zgłoszeń do udziału (w większości byli to członkowie Vespa Club Polska oraz Lambretta Club Polska), tak naprawdę miało na celu wyeliminowanie niepożądanego elementu młodzieżowego, który pod wpływem alkoholu wyrządził sporo szkód w poprzednich edycjach Skutermanii, a nie sztuczne ograniczanie liczby uczestników do wąskiego grona klubu wzajemnej adoracji. Taki klub nie istnieje. Skutermania jest otwarta na ludzi z pasją, ciekawych świata, chcących się uczyć ciągle czegoś nowego, a także pokornych wobec przeszłości oraz z szacunkiem odnoszących się do historii skuteryzmu. To miejsce na wiele koleżeńskiej uprzejmości oraz gestów przyjaźni i bezinteresownej pomocy, a także nieformalne centrum wymiany informacji, opinii, poglądów. Nierzadko o rozpoczęciu przygody ze starymi skuterami zadecydował po prostu przypadek czy zrządzenie losu. Jak powiedział Pan Henryk w wywiadzie udzielonym Panoramie podczas parady na rynku w Piasecznie, jego przygoda rozpoczęła się nie od miłości do skuterów, ale wypłynęła wprost z uczucia zazdrości wobec jednego z kolegów, na którego, z powodu jego urody, a raczej jej braku, wszyscy wołali "brzidal". Mimo to, ten wówczas chłopiec nigdy nie miał pustych przebiegów, a na miejscu pasażera jego lambretki zawsze gościła płeć piękna, zaś Pan Henryk i jego koledzy na swoich motocyklach bujali się samotnie. No cóż, w końcu każdy powód jest dobry, tym bardziej, jeśli prowadzi to do szczytnego celu, jakim jest kolekcjonowanie i restaurowanie zabytkowych skuterów! Zajęte miejsca w najważniejszym konkursie zlotu, czyli na najładniejszy stary skuter: 1 miejsce: Jarosław Iwaszkiewicz - Lambretta model "F", 2 miejsce: Tomasz Biegun - Lambretta LD 150, 3 miejsce: Małgorzata Witon - Vespa PX80 (jedyna uczestniczka "na kołach") / Paweł Karwański - Vespa PX80, 4. Szymon Chojnowski - Vespa GS 150 Nagrodę - pierwsze miejsce za najdłuższy dystans dojazdu na miejsce zlotu na kołach otrzymał Maniak wspólnie z kolegą; obaj przejechali na Vespach PX ponad 500km w jedną stronę, a ich trasa podróży wiodła ze Szczecina i Gdańska poprzez Mazury aż do Piaseczna i wyniosła w sumie ponad 500 km! Moja trasa dojazdu na zlot przebiegała z Krakowa, przez Kielce i Radom; w jedną stronę zrobiłem 290 km, w drugą zaszalałem i wykręciłem 320 km. Przejazd z przerwami zajął mi ok. 5 godzin w jedną stronę, a przy tej okazji mój skuter wykazał się spalaniem ok. 4 litrów paliwa bezołowiowego 95 oktan/ 100km. Mój Hexagon otrzymał numer startowy nr "8". - TxT Maciek Dunin-Majewski - skutery.net'
84 plików, ostatni dodany 28, Grudzień 2005 Album oglądany 209 razy
|